Bardzo ciekawy temat. Bardzo ciekawe odpowiedzi.
W moim przypadku o dziwo nadal mimo upływu lat nie ma mowy o jakimkolwiek syndromie "wypalenia się", nadal jarają mnie gry jak za dzieciaka. Może dlatego, że w głębi ducha nadal jestem egoistycznym dzieciakiem. Jedyne co się zmieniło to to, że mogę sobie teraz na nieco więcej pozwolić w kwestii zakupów. U każdego rozwój hobby przebiega indywidualnie. Kiedyś dążyłem do dokładnego zgłębienia biblioteki danej konsoli pod względem interesujących mnie gatunków i tych "uznanych". Dziś inwestuję już raczej tylko w tytuły, które uważam za warte zakupu z indywidualnych względów, choć wiele osób mogłoby ocenić, że pomijam sporo wartych ogarnia tytułów. Staram się omijać porty, remake'i i multiplatformery itd. Inwestuję tylko w oryginalne, nowe marki lub na Nintendo w nowe części głównych serii. Kupuję pozycje A, B i C z gatunku X ale pomijam D, E i F bo A) nie mam już tyle czasu co kiedyś na grę i B) Nie jestem aż takim perfekcjonistą, że źle się czuję, gdy nie ograłem każdej dostępnej platformówki z konsoli Y.
Zaryzykuję pewne kontrowersyjne stwierdzenie, że z grami jest tak, że im mniej grasz tym mniej ci się chce i trudniej do tego wrócić. Moim zdaniem ważna jest regularność i pewne rytuały w hobby. Oczywiście jest możliwy powrót do hobby nawet po wieloletniej przerwie ale jest to o wiele trudniejsze. Postępujący pęd wydawniczy również sprawia, że łatwo wypaść z obiegu. Dlatego ja jestem zdania, że jeżeli zależy Ci na utrzymaniu tego hobby, to trzeba grać regularnie, czasami nawet się zmuszać. Podobnie jak z sexem, wypadami na imprezy, wizytami u znajomych. Ważna jest regularność działań. Nawet tygodniowa przerwa może prowadzić do miesięcznej przerwy, a później jest już tylko gorzej. Pojawiają się myśli, że to strata czasu, że nie sprawia nam to już takiej przyjemności i w zasadzie są lepsze rzeczy do roboty.
Syndrom wypalenia jest dość częsty, znam masę kumpli (kiedyś graczy), którzy z wielkim bananem na ustach chwyciliby za pada, po pokazaniu im jakiegoś starego tytułu (np. Pokemony czy coś). Szybko się jednak okazuje, że nie są w stanie się skupić na grze na dłużej niż parę godzin i zostawiają grę niedokończoną. To jest właśnie efekt końcowy braku regularności, dość trudny do naprawienia. To już nie jest gra, to tylko chwilowa nostalgia. Analogiczny patent zaobserwowałem w zachowaniu rodziców przy próbie obejrzenia wspólnie jakiegoś nowego filmu. Zamiast spokojnie usiąść i skupić się na fabule ważniejsze jest czytanie gazety, grzebanie w kominku i wychodzenie co 10 minut do kuchni po przekąskę. A przecież kiedyś byli fanami kinematografii. Oczywiście na starych, dobrze znanych filmach potrafią się wzruszyć i dociągnąć do końca. Ale tylko dlatego, że znają kwestie i fabularne twisty na pamięć.
Mimo wszystko czasami bardzo cieszę się z tego wewnętrznego dzieciaka. W dławiącym rytuale codziennego życia bardzo łatwo się go pozbyć. Niekiedy na trwałe.