Ostatnio naszła mnie ochota na klimaty Metroida, więc uznałem, że lepszej okazji nie będzie, żeby zmierzyć się z ostatnią częścią sagi, która czekała na ukończenie - Metroid Prime 2: Echoes. No i co tu dużo mówić, znowu mnie wessało.
Kolejny raz w przypadku tej serii powtórzę się - coś wspaniałego, szczęka opadła. Począwszy od oprawy audio (intro świetnie wprowadza w klimat) po zapierający dech w piersiach design świata, któremu metoda kopiuj wklej jest całkowicie obca. Bardzo interesująco przedstawia się też fabuła - tym razem znajdujemy się na planecie, która podzieliła się na dwa odrębne byty egzystujące w odrębnych czasoprzestrzeniach ale też przenikających się nawzajem.
Motywem przewodnim tej części jest światło i cień. Każda część MP wprowadza do serii coś nowego. W Echoes po raz pierwszy w całej serii do puli emocji związanych z odczuwaniem rozgrywki dołączyło bardo subtelnie dawkowane uczucie strachu, paranoi. I nie chodzi tu nawet o częstotliwość wyskakiwania przeróżnych obrzydliwości zza rogu, gdyż do tego jesteśmy już przyzwyczajeni i nie to nas przeraża. Chodzi o umiejętne operowanie obrazem i dźwiękiem, niczym w azjatyckim kinie grozy. Zresztą nawet ekran Game Over jest zdecydowanie najbardziej paranoidalny z całej trylogii. Zdecydowanie mamy tu do czynienia z mroczną odsłoną Metroid Prime, niczym Majora's Mask dla Ocarina of Time. Naprawdę bardzo się zdziwiłem, bo wiele już widziałem i uczucie niepokoju raczej jest mi obce w elektronicznej rozrywce. Zdecydowanie coś tkwi w atmosferze tego tytułu. Być może jest to nawet niedefiniowalne.