Zycie to sztuka dokonywania wyborów, nie każdy musi mieć cieplutką rodzinkę i wspomagać pulę genetyczną swoim skrzywionym DNA :P Do takich decyzji też trzeba dorosnąć, żeby być w mniejszym lub większym stopniu szczęśliwym. Jedno jest pewne, jeżeli przez kilka, kilkanaście lat z rzędu prowadzisz tryb życia "nerda", zapaleńca oddanego hobby i jesteś w miarę szczęśliwy, to nie oczekuj, że nagle po poznaniu kobiety swojego życia niczym za skinieniem magicznej różdżki wydoroślejesz, rzucisz w kąt swoje zabawki i się zmienisz.
Ja jestem graczem hardkorowym, uwielbiam wyciskać ostatnie soki z danych pozycji, lubię wymagające systemy, gry trudne i próbuję wszystkich gatunków. Niektórych może to śmieszyć ale taką mam receptę na zmarnowanie czasu jaki mi dano. Macie lepszą? To fajnie, chciałbym zobaczyć jak zmieniacie ten świat. Potrafię wyobrazić sobie sytuację, w której "druga połówka" odcina mi dostęp do hobby i owa myśl wcale nie nastraja mnie pozytywnie.
Sytuacja, o której piszecie, w której kobita również jest graczką, też nie jest wcale dobra. W moim przypadku skończyłoby się na mniejszej lub większej rywalizacji. W przypadku dominacji z jej strony ciężko byłoby mi to trochę znieść, nie wspominając o tym, że mógłbym się dość szybko grami znudzić bo jestem po części indywidualistą. Najpewniej szukałbym wówczas nowego hobby, czy tędy droga? Dużo lepiej sprawdzałaby się teoria przyciągających się przeciwieństw, choć i wtedy po czasie mogło by się zrodzić pytanie, co tak naprawdę nas łączy?
Generalnie jest jak piszesz i ciężko tu coś wymyślić, człowiek wraca po 8h do domu i marzy żeby się "odciąć", a tu już czeka upierdliwa żonka z millionem pytań, historyjek, problemów. Najlepiej wybrać się z nią na zakupy, do kina, pospacerować. Można wybrać mebelki do nowego mieszkania. Jeżeli trafiłeś na upierdliwą kobitę, to dostaniesz szlaban na hobby. Mój kolega ze studiów, wielki kibic piłkarski właśnie tak skończył. Potrafił podać wyniki meczów sprzed kilku lat, aktywnie grał w klubie w swojej miejscowości, interesował się bukmacherką. Obecnie jest cieniem człowieka, chodzi po mieście przygarbiony. Nie istnieje dla świata bo pracuje całe dnie. Dla świętego spokoju większość facetów godzi się spłodzić potomka, co jest strzałem w stopę, bo zobowiązania ulegają multiplikacji. Godziny pracy ulegają zwiększeniu o te 8h snu, bo trzeba wstawać w środku nocy przez kilka lat. Człowiek budzi się z tego niewytłumaczalnego transu ku "normalności" dopiero po 40 lub później (gdy dzieciaki są już dorosłe), z ręką w nocniku, wyprany, podłączony do kroplówki z napisem wegetacja. Wtedy, jeżeli oczywiście ma jeszcze środki finansowe i zdrowie, może w spokoju realizować swoje pasje, które porzucił 20 lat temu. Tylko, ze wtedy większość wybiera tapczan i TV. Dla mnie to trochę upadek człowieka, a nie postawa godna podziwu.
Wracam do domu po dniu harówki i od razu włączam konsolę, PC. Przynajmniej przez 30min-1h nie ma mnie dla świata. Mam trochę swoich dziwactw i nie podnieca mnie dostawanie dziennej reprymendy, za robienie czegoś co sprawia mi przyjemność.
Wiadomo, chciałbym mieć kochającą rodzinę i kogoś z kim można by porozmawiać i czasem się wypłakać. Ale jestem realistą i wiem, że połączenie tych dwóch światów w stopniu mnie zadowalającym (a więc bez poświęcania hobby w jakimkolwiek zakresie) jest niemożliwe.
EDIT. Czekam na błyskotliwe, prześmiewcze, jednozdaniowe riposty obalające mojego posta.