Rynek wtorny to jednak inna bajka niz piractwo. To, co ktos zrobi z gra (patrz np. wspominane tu juz tlumaczenie Mother 3), konsola (patrz np. sprawa Geohota) lub czymkolwiek innym (patrz np. jailbreak), w czego posiadanie uczciwie wszedl, pozostaje jego sprawa (przynajmniej tak dlugo, dopoki nie wchodzi to w dodatkowe obszary, patrz ponownie Geohot). I druga strona o tym doskonale wie, dlatego probuje to ograniczyc wprowadzajac m.in. DLC, online passy, gry przypisane do konta lub konsoli (!), czy cale uslugi (Origin, Steam). Pol biedy, jesli taka wykastrowana gra trafia w drugie rece, cala bieda kiedy taka gra czai sie w zafoliowanym pudelku ze sklepu (online pass z terminem waznosci, DLC).
Tymczasem to, ze jednych rzeczy skopiowac sie nie da, a inne juz tak, nie czyni od razu piratow kims lepszym od zlodzieji. Argumentowanie braku straty sprzedajacego w przypadku kopiowania jest naciagane tak dlugo, jak sprzedawca oczekuje za to zaplaty i ktos inny - za taka sama jak ukradziona kopia - placi. Dlaczego w mentalnosci kopiujacego jeden moze uczciwie za ta produkt zaplacic, podczas gdy drugi juz tego nie musi robic (smiejac sie zarowno sprzedajacemu, jak i temu pierwszemu naiwniakowi w twarz), pozostaje dla mnie niepojete. Tymczasem probuje sie odwrocic kota ogonem i to kupujacym zarzuca sie, m.in. w tym temacie, wywyzszanie sie i spogladanie na innych z jakiegos panteonu. Pewnie zbudowanego z pudel po tych wszystkich nakupionych dobrach, hehe.